Jacht, na którego pokładzie kpt. Ludomir Mączka pokonał tysiące mil morskich po gruntownym remoncie wraca do pływania. – Dwukrotna podróż dookoła świata wyeksploatowała jednostkę, ale dzięki zastosowaniu przy remoncie nowoczesnych materiałów, „Maria” znów jest gotowa pływać i przypominać o dokonaniach Ludojada – Paweł Ryżewski podsumowuje wymagający proces remontu jachtu.
Tekst i zdjęcia mat. pras. Brandtime
PRZECZYTAJ TAKŻE Legendarny jacht i jego kapitan. Rozmowa z Jerzym Wąsowiczem
Mimo pięćdziesięciu lat wciąż jest piękna, a jej drewniany kadłub budzi podziw wśród miłośników żeglarstwa. Konstruktorzy „Marii” prawdopodobnie nie przypuszczali, że ich dzieło, które oddali do użytku w 1971 r., stanie się jednym z najważniejszych symboli polskiej żeglugi. Po wielu podróżach i generalnej renowacji jacht słynnego Ludojada znów ma szansę na kolejne podróże morskie.
Podróże dookoła globu
Kpt. Ludomir Mączka, utytułowany żeglarz, a także podróżnik i geolog, w 1973 r. wyruszył wraz z załogą w rejs, który miał trwać trzy lata – taki był plan. Stało się jednak inaczej – podróż przez morza i oceany zajęła aż jedenaście lat, podczas których „Maria” opłynęła cały świat, zapisując się tym samym na kartach historii jako jacht odbywający jeden z najdłuższych w polskich dziejach rejs. Po tej wyjątkowej podroży jacht zacumował we Francji. W 1999 r. wypłynął w drugi rejs dookoła świata, w wyprawie śladami Ferdynanda Magellana. Po tej podróży, którą dokończył kpt. Maciej Krzeptowski (Ludomir Mączka musiał zejść z pokładu, by w Kanadzie poddać się operacji kręgosłupa) „Maria” w 2003 roku wróciła do Szczecina. Była mocno wyeksploatowana, ale mogła poszczycić się tytułem pierwszego polskiego jachtu, który dwukrotnie opłynął świat. Ze względu na stan zdrowia Ludomir Mączka nie był już jednak w stanie zająć się „Marią”. Wielki żeglarz odszedł w 2006 r. zapisując uprzednio swój ukochany jacht przyjacielowi z Kanady – Bolesławowi Kornelukowi. Problemem w opiece nad jachtem okazała się przede wszystkim odległość, dlatego przyjaciel Ludka nawiązał kontakt z Zachodniopomorskim Stowarzyszeniem Dziedzictwo Morza, które wzięło „Marię” pod swoje skrzydła i rozpoczęło jej gruntowny remont.
Mrówcza praca nad legendą
Po śmierci Bolesława Korneluka „Maria” stała się własnością jego żony, która rozumiejąc potrzebę intensywnej opieki nad jachtem, przekazała go formalnie Stowarzyszeniu Dziedzictwo Morza, które do dziś pełni funkcję armatora „Marii”.
Pracą nad jachtem z ramienia Stowarzyszenia zajmował się wtedy Włodzimierz Przysiecki, kolejna istotna postać w świecie żeglarstwa, utytułowany, znaczący kapitan. On z kolei ściągnął na pokład Pawła Ryżewskiego, szefa firmy CMS (farbyjachtowe.pl), która już od dawna przekazywała materiały do remontu „Marii”. Paweł stanowił wsparcie technologiczne, bo renowacją zajmowała się maszoperia składająca się wolontariuszy, którzy poświęcali swój prywatny czas na remont legendarnego jachtu. Niekiedy potrzebowali oni pomocy i wiedzy specjalistów. Po śmierci kapitana Przysieckiego, na prośbę Stowarzyszenia, to właśnie Paweł stał się opiekunem remontu „Marii”.
– Zająłem się jachtem, bo już wcześniej mieliśmy okazję się poznać. Znałem Ludomira, trzymaliśmy swoje łodzie na jednej przystani. Mimo różnicy wieku i tego, że Ludek był znaną postacią i utytułowanym żeglarzem, nigdy nie było miedzy nami dystansu. To był bardzo otwarty człowiek, szybko nawiązujący relacje i nie wywyższający się, choć przecież miałby do tego prawo ze względu na swoje dokonania. Dzięki naszej znajomości miałem okazję bywać na „Marii”, dlatego żywię do niej pewien sentyment – mówi Paweł Ryżewski.
W tamtym momencie „Maria” była jednostką, która po rozpoczęciu prac remontowych nigdy nie wypłynęła znów tak naprawdę. Nie licząc tej krótkiej podróży pod pomnik swojego właściciela, była jachtem wyłączonym z eksploatacji. Jej wyposażenie było mocno zdekompletowane. Remontujący wszystkiego musieli dociekać samodzielnie, przez codzienną, mrówczą pracę, a małe rejsy służyły sprawdzeniu, czy prace remontowe poprawiają jej stan i możliwości pływania.
Nowoczesne materiały uszczelniają oldtimera
Historia „Marii” i postać jej właściciela obligowała do użycia najlepszych materiałów do jej renowacji. Inaczej po prostu nie wypadało. Jednym z dużych wyzwań była potrzeba uszczelnienia różnych elementów jachtu. W kwestii produktów wybór padł na markę Sika – producenta chemii budowlanej, która od lat dostarcza rozwiązania dla jachtów i łodzi żaglowych.
– „Maria” to jacht drewniany, można powiedzieć, że już historyczny, ale do jego remontu chcieliśmy użyć jak najlepszych, nowoczesnych technologicznie materiałów. Cel był bowiem jeden – żeby jacht znów wypłynął na szerokie wody i mógł dalej tworzyć swoją morską historię. Jedno z wyzwań stanowił kadłub, który był pełen ubytków. Nie mogliśmy uszczelniać go tradycyjną metodą, ze względu na zły stan planek, efekt z pewnością byłby niezadowalający. Zależało nam na jakości wykonanej pracy, bo przecież chcieliśmy pływać! – opowiada szef firmy CMS.
Do uszczelnienia drewnianego kadłuba jachtu użyto dwóch produktów marki Sika, z linii marine – podkładu do zagruntowania drewna Sika Primer 290 DC oraz wielofunkcyjnego kleju i uszczelniacza Sikaflex 291. Zastosowane technologie okazały się znakomitym wyborem, bo po zwodowaniu jachtu, który ze względu na swój wiek miała już prawo przeciekać, wypompowano… pół wiaderka wody.
Pokład teakowy również wymagał renowacji. „Wstające” klepki zostały przytwierdzone do podłoża ze sklejki za pomocą kleju poliuretanowego Sikaflex 298. Z kolei nowe fugi wykonano wykorzystując Sikaflex 290 DC PRO, stworzony właśnie z myślą o pokładach drewnianych na jachtach. Jego masa charakteryzuje się bowiem doskonałą odpornością na warunki pogodowe oraz na wodę słodką i słoną. Dzięki zastosowanym rozwiązaniom pokład stał się całkowicie szczelny i bezpieczny.
– Remontu wymagały także okna w nadbudówce jachtowej. Wymieniliśmy je na nowe i wstawiliśmy używając Sikaflexu 295 UV – dodaje Paweł Ryżewski.
Przed „Marią” wciąż wiele wyzwań
Sezon 2020 miał być dla „Marii” nowym początkiem, ale plany pokrzyżowały obostrzenia związane z koronawirusem. W tym roku pierwsze niewielkie rejsy już się odbyły. Jednak jacht Ludomira Mączki z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego, morskiego słowa.
– Myślę, że Ludomir byłby zadowolony z tego, jak wyremontowaliśmy jacht. Zawsze zależało mu na tym, żeby „Maria” była sprawną technicznie jachtem do pływania, a nie martwym obiektem muzealnym. On sam nie bronił się przed jej modernizacjami, zmieniał jej wyposażenie, żeby podróże było wygodne i bezpieczne. Mamy jego portret powieszony w kabinie, żeby na bieżąco mógł śledzić co się dzieje na jachcie – mówi Paweł Ryżewski. – Młodym pokoleniom trzeba o „Marii” opowiedzieć, bo oni nie znają jej wielkiej historii, to nie były ich czasy. Ale warto, by się o niej dowiedzieli, bo jej legenda wciąż robi wrażenie. Trzeba ją tylko opowiedzieć i myślę, że najlepiej zrobimy to wciąż pływając na „Marii”. Tak właśnie poniesiemy w świat opowieść o Ludojadzie i jego wspaniałym jachcie.