Reklama

Autor 11:55 Żeglarstwo

O symbolach naszych marzeń?

W przeddzień wypłynięcia „Daru Młodzieży” w kolejny rejs szkolny odwiedziłem laureata Nagrody im. Leonida Teligi, Tomasza Maracewicza i porozmawialiśmy o nagrodzonej książce, o drodze życiowej autora i jego planach na kolejne książki.

Rozmawia: Marek Zwierz

Nowezagle: Wspominałeś, że piszesz to, co sam chciałbyś przeczytać

Tomasz Maracewicz: Tak. Uważam, że tajemnicą sukcesu jest pisanie tego, czego nie ma na rynku. Jeżeli chcę się czegoś dowiedzieć i nie mogę znaleźć odpowiedniej książki, wtedy zaczynam sam zbierać te informacje. To jest moja recepta. Oczywiście jeszcze to co robię, musi sprawiać przyjemność, dlatego skupiam się na tematyce bliskiej mojemu hobby i harcerstwu. Harcerstwo miało bardzo duży wpływ na żeglarstwo polskie i tego się nie da przecenić. Edukacja morska w harcerstwie realizowana była w sposób ciągły od samego zarania.

NŻ: Czyli ty lubisz to, co robisz, zgodnie z zasadą Zbierajewskigo, że najpierw trzeba sobie uświadomić, co się lubi robić, a potem znaleźć faceta, który za to zapłaci.

TM: No tak, ale tajemnica mojej kariery zawodowego marynarza jest dość prosta. Ja pływam od dziecka, moja mama była żeglarką, pływała w „Gryfie”, była nawet pierwszym oficerem na „Zaruskim”, a ja z wykształcenia jestem biologiem. Właściwie całe życie żeglowałem amatorsko, a wykonywałem tak różne i dziwne zawody, że długo by opowiadać. Chyba z siedem razy zmieniałem pracę całkowicie. Zawsze, jak się pokazywała jakaś okazja, że coś fajnego można zrobić, to czemu nie?

W 2010 roku ZHP ogłosiło konkurs na komendanta CWM. No i wygrałem. Zostałem komendantem CWM. Ponieważ mieszkałem w CWM-ie, pomyślałem sobie tak. Za ścianą jest Akademia Morska, zrobię sobie tam dyplom oficera, to mi na pewno nie zaszkodzi. Potem okazało się, że żeby dostać dyplom, to muszę rok wypływać na statkach, a mnie absolutnie nie ciągnie do żadnych kontenerowców, no to tylko „Dar Młodzieży” został. Traf chciał, że pływałem cztery miesiące wcześniej na „Chopinie”. Jak się pojawiłem na casting, to wszyscy mówią, ale przecież pan nie pływał na „Darze”. Ale chief się wmieszał, że on przecież cztery miesiące na „Chopinie” pływał. Przecież to jest to samo, tylko, mniejsze. Weźmy go. No i wypływałem ten staż i myślę sobie, no, na rok tu jako oficer, to nie jest źle, zobaczę jak tu jest. Od razu zrobili mnie pierwszym oficerem. Spodobało mi się i tak już dziewiąty rok się tu bujam. I naprawdę mi się podoba. Dla mnie jest to jeszcze o tyle świetne, bo tak: to co lubię – praca z młodzieżą, to co lubię – żagle, są fajne porty, czas na to, żeby zwiedzać, czego na statku absolutnie by nie było, do tego tu jest inaczej, niż na „Chopinie” czy „Zawiszy”, bo tam człowiek jest włączony w załogę. Tutaj jest bardziej formalnie, więc schodząc po wachcie właściwie nie mam nic do roboty. Nie jest to mały jacht, gdzie trzeba walczyć o życie, więc jak schodzę z wachty, to niech się inni martwią. Coś trzeba robić. Ponieważ już od lat pisywałem różne rzeczy, głównie harcerskie, to myślę sobie, że to jest ten kierunek. No i mam teraz ładnych parę godzin dziennie, żeby pisać.

Początkowo pisałem głównie książki harcerskie. Potem napisałem książkę o żaglowcach, taką już bardziej dotyczącą budowy. „Na skrzydłach wiatru”.

: Teraz nieco o tej najnowszej…

TM: Jednym z odkryć, których dokonałem przy pisaniu tej ostatniej książki, jest to, że te światy wydawały się zupełnie rozłączne, to znaczy świat marynarki handlowej, marynarki wojennej to co innego niż świat żeglarzy ze „Lwowa”, „Daru Pomorza” czy „Daru Młodzieży”. Nagle się okazało, że są one szalenie bliskie, że praca na żaglowcach, która się zaczęła na „Lwowie”, skąd oficerowie poszli na „Iskrę”, później zostali kapitanami innych żaglowców, że to wszystko dzieje się tak samo i układ jest taki sam, i atmosfera jest ta sama, i zasady funkcjonowania i to jest w ogóle jeden świat. Jest nam dużo bliżej do siebie, niż by to się mogło wcześniej wydawać.

: Czy w procesie szkolenia większy wpływ ma sam żaglowiec czy kadry, które się tam spotyka?

TM: To jest odwieczne pytanie, czy morze szkoli, czy żaglowiec szkoli. Na pewno jest szereg obszarów, w których zarówno żaglowiec, jak i morze zmuszają do przełamania własnych słabości. Są te sytuacje, w których młodzi ludzie wyjęci ze strefy komfortu, muszą sobie poradzić z nowymi, nieznanymi sytuacjami. Wiele spraw dzieje się niezależnie od kadry. Głównie zachowania socjalne. Natomiast rolą kadry oczywiście jest nauczanie. Wyrobienie odpowiedniej postawy do żaglowca i do morza. Takie jest zadanie statku szkolnego. Przecież my ich nie przygotowujemy do żeglugi na żaglowcach. Tutaj wiedzy praktycznej na statki handlowe wcale tak dużo nie dostają. Ja myślę, że my staramy się przekazać stosunek do tego zawodu. Taki trochę głęboko konserwatywny, bo takie jest morze. Chcemy im pokazać pracę na morzu tak, żebyśmy potem mówili tym samym językiem, żebyśmy mniej lub bardziej, to samo odczuwali. Taki jest cel.

NŻ: Czy to wszystko pisałeś na statku? Jest tam nieprawdopodobna ilość informacji, które nie są ot tak na statku osiągalne.

TM: Cykl się tak mniej więcej w dwóch latach zamknął. Zwykle jestem od października do marca na lądzie. Właściwie cały ten czas poświęciłem na zbieranie źródeł. Internet to sobie mogę ze statku przeszukiwać, bo tutaj mam Internet. To było przede wszystkim przeszukiwanie źródeł takich jak czasopisma, jak rzadkie książki, więc to nie tylko biblioteki tutaj, również Biblioteka Narodowa w Warszawie. Część rzeczy tylko tam znalazłem. Co ważne, to była pandemia, to było podwójnie trudne i tutaj muszę, powiedzieć, hołd bibliotekarzom. Był problem z docieraniem do źródeł. To był czas, kiedy biblioteki były zamknięte. Można było pożyczyć książkę, ale większość zbiorów, do których docierałem, było niewypożyczalnych, bo to były jakieś czasopisma itp. Musze powiedzieć, że, szczególnie wdzięczny jestem bibliotece „Wiedza” w Gdyni. Bardzo mi pomogli. Rano przysyłałem informację jakich artykułów potrzebuję i pod koniec dnia miałem to zeskanowane. Po prostu wiedzieli, że gość nie ma jak… Nota bene, żeby było śmieszniej wprowadziłem się potem do budynku, który sąsiaduje przez ścianę z nimi. Potem już było wiadomo, że byłem sąsiadem. Najlepsze było to, że oni przez jakiś czas mi skanowali. W końcu tam podszedłem i mówię, wiecie państwo, a może byście mnie gdzieś za szafą sadzali, co będziecie mi skanować, to jest bez sensu, kupa roboty. I tak było. Złamaliśmy przepisy o stanie epidemicznym i ja tam sobie za szafą siadałem. W taki sam sposób zdobywałem informacje z Muzeum Miasta Gdyni, Muzeum Marynarki Wojennej, z biblioteki Akademii Marynarki Wojennej. Naprawdę szalenie dużo było pomocy. Te wszystkie miesiące spędzałem na szukaniu źródeł, kopiowaniu, kserowaniu, robieniu zdjęć, głównie telefonem, a potem w morzu, mając już źródła, pisałem. Po czym, jak wróciłem po sezonie, to jeszcze dopytywałem, bo mi wyszło po drodze, że czegoś brakuje, że coś jeszcze muszę znaleźć.

NŻ: Czy tam są materiały, które nigdy wcześniej nie były publikowane?

TM: Tak. Część zdjęć, poza tym troszkę relacji, chociaż musze powiedzieć, że ja nie jestem historykiem z zawodu, ale zaczynam ich rozumieć. Fajne są rozmowy, jak ludzie opowiadają, że fale jak domy i tak dalej, natomiast dla takiej pracy o charakterze historycznym, to katastrofa. Każdy pamięta inaczej. To nie jest to, że oni kłamią, tylko tak mózg pracuje. Jak coś mam na piśmie, to jak mi się ktoś przyczepi, to zawsze mogę powiedzieć skąd to wziąłem. Ci żywi ludzie przysparzają problemów.

Kolejna książka będzie z Rejsu Niepodległości. Prowadziłem dziennik. Miałem teraz spotkanie autorskie w Warszawie, reklamując swoją książkę. Było trochę młodych ludzi z tego rejsu i mówią, a może by coś o Rejsie Niepodległości. No to mówię, słuchajcie, ja mam tutaj gotowy materiał, ale ja tego nie wydam, bo to będzie tak niszowe. Kto będzie chciał kupić książkę o Rejsie Niepodległości? No i po tygodniu dziewczyna do mnie dzwoni i mówi, wie pan co, a ja ma takich, co by może chcieli za to zapłacić. Rządowy program „Niepodległa”. My się nie obrażamy na takie rzeczy. Uznajemy, że skoro wydają na tak przeróżne sprawy, to mogą wydać i na to. No i umówiła mnie z szefem marketingu. Skoro ma ktoś zapłacić, to nie poniesiemy ryzyka, więc czemu nie. Szkoda by było, bo materiał by się zmarnował.

: A następna?

TM: Noooo… Wydawca mi zabronił opowiadać, ale opowiem, oczywiście, że opowiem. To jest jeszcze na etapie zbierania materiałów. Właściwie już skończyłem ten etap i następny zacznę z powrotem na jesieni. Teraz będę troszkę pisał, ale za dużo materiałów nie mam. To będzie historia Bałtyku.

NŻ: Geologiczna? Kulturowa? Żeglarska?

TM: Widziana z pokładu statku. Na czym ludzie pływali, jak to coś, na czym pływali się zmieniało, jak łowili ryby, jak walczyli z sobą na wodzie. Wszystkie te obszary, gdzie Bałtyk miał znaczenie w historii. Na przykład Wikingowie. Świetni wojownicy, ale świetnych wojowników było od cholery. Potrafili budować te statki i potrafili trafić tam, dokąd chcieli. Ewenement wtedy, bo wszyscy pływali wzdłuż wybrzeży, a oni potrafili w poprzek morza popłynąć. Niewątpliwie to morze pomogło im osiągnąć taką pozycję.

Inspiracja była ciekawa, jak to u mnie zawsze, Dostałem w prezencie książkę pod tytułem „Adriatyk”. Książka jest supernudna. Ja po prostu widzę, jak nie należało tej książki napisać. On opisał historie tych wszystkich ludów, co się tam działo, a morze jest tylko pojęciem geograficznym. W ogóle nawet nie wiadomo na czym oni pływali po tym morzu. Być może taki był pomysł, ale na pewno ten gość nie był marynarzem. Ja jestem marynarzem i w związku z tym patrzę na morze inaczej. I to była świetna inspiracja. Zrobię coś takiego, tylko zupełnie inaczej.

NŻ: No to jeszcze raz gratulacje. Szkoda, że cię nie będzie na oficjalnym wręczeniu nagrody w Gdyni.

TM: Dziękuje.

NŻ: To ja dziękuję za wywiad. Podpiszesz książkę?

TM: No pewnie!

(Visited 211 times, 1 visits today)
Tagi: , , , Last modified: 2 września, 2023

Partnerzy serwisu

Zamknij