Wyprawa “Źródła Bałtyku” to spływ Wisłą odkrytopokładową mieczówką o nazwie “Jacht 2020” z Małopolski do Gdańska. Załoga w składzie Szymon Kuczyński i Ania Jastrzębska w ciągu trzech tygodni chce Wisłą dopłynąć do Bałtyku i pokazać innym, jak wygląda żeglowanie po największej z polskich rzek. Po dziesięciu dniach żeglugi, 10 listopada wyprawa “Źródła Bałtyku” dotarła do Warszawy. Półmetek trasy został osiągnięty w zakładanym terminie, jednak i tu, po raz kolejny, jej przebieg został przerwany.
Tekst i zdjęcia mat. prasowe wyprawy “Źródła Bałtyku”
PRZECZYTAJ TAKŻE Odejście na żaglach: jak odejść na żaglach przy dopychającym wietrze?
Pierwotnie zakładaliśmy, że rejs odbędzie się na trasie Kraków-Gdańsk. Niestety, jest to przez większą część roku niemożliwe. Krakowska śluza Przewóz, przez niedokończoną inwestycję kaskady śluz, działa przeciętnie osiemnaście dni w roku. Przy średnich i niskich stanach poziomu wody śluza nie funkcjonuje. Nie wydarzy się to, o czym mówi w wierszu Marcin Świetlicki, a mianowicie że „(…)rzeką Wisłą przypłynie statek piratów”.
Śluza odcina miasto od dolnego biegu rzeki – Kraków jest twierdzą nie do zdobycia. Dlatego pierwsze możliwe miejsce do wodowania naszej niedużej, niespełna sześciometrowej, bezkabinowej żaglówki było dopiero w Opatowcu u ujścia Dunajca. To 160 km teoretycznie żeglownego szlaku Wisły przy kilometrze ‚zero”, który znajduje się w Oświęcimiu.
Pokonując kolejne kilometry przekonaliśmy się, że to naprawdę piękna rzeka, ale nie dzika, a zdziczała. Praktycznie przez całą drogę widać ingerencję człowieka i są to ślady dawnej regulacji rzeki, która miała zapewnić żeglowność Wisły. Przez cały czas spotykamy przeróżne rozwiązania mające temu służyć, jak opaski i ostrogi betonowe lub kamienne. Te rozwiązania miały między innymi umocnić rzekę – zabezpieczyć przed wymywaniem i zapadaniem się brzegów. Były częścią infrastruktury, mającej na celu zapewnienie ciągłości drogi wodnej dla barek czy łódek.
Niestety, o Wisłę już dawno przestano dbać, a szlak żeglugowy niszczeje. Spora część tych budowli hydrotechnicznych jest teraz uszkodzona, zaniedbana i nieoznakowana. To znacznie zmniejsza bezpieczeństwo żeglugi. Rozsypujące się główki ostróg tworzą niewidoczne pod lustrem wody skupiska kamieni, na które może wpłynąć jacht. Wciąż wypłycające się dno rzeki jest momentami przeszkodą nie do pokonania bez przeciągania łódki przez łachy piasku na całej szerokości rzeki. Do tego dochodzą elementy infrastruktury, takie jak promy czy mosty, ale często nieoznakowane. Przeprawy promowe z liną 3-4 m nad wodą, zaskakujące łódkę tuż za zakrętem, wymagają każdorazowo natychmiastowego i nerwowego złożenia masztu. Podobnie mosty, dla których nie ma informacji o dopuszczalnej wysokości jednostki, która chce pod nim przepłynąć. W praktyce wymaga to rezygnacji z użycia żagli na rzecz wioseł czy silnika.
Wygląda na to, że większość niebezpieczeństw na Wiśle jest dziełem człowieka, który przywiózł do koryta rzeki beton i kamień, ale dawno pozostawił wszystko jako już niepotrzebne i nieopłacalne. Naturalne przeszkody, które występują na każdej rzece – piaszczyste spłycenia czy zwalone drzewa i konary to raczej niedogodność w porównaniu z kamieniem i działalnością człowieka.
Człowiek przyczynił się również do trzech najtrudniejszych do pokonania przeszkód na Wiśle. Dwie elektrownie, które zostały zbudowane nad rzeką, czerpią z niej wodę do chłodzenia, ale robią to w sposób mocno krótkowzroczny. Dla zapewnienia sobie działania zamykają szlak żeglugowy i bardzo mocno utrudniają w tych miejscach przejście jednostek pływających przez rzekę. Korzystanie ze wspólnego dobra, jakim jest Wisła, biorąc wiele dla siebie i własnych zysków nie można utrudniać dostępu dla innych form działalności, np. turystyki.
W elektrowni Połaniec z powodu awarii progu pneumatycznego zaczęto od kilku miesięcy usypywać „tymczasowy” próg kamienny. Elektrownia Kozienice stworzyła w 2016 roku również „tymczasowy” próg z kamieni, betonu i metalowych belek wbitych w dno rzeki, ale – w naszym przypadku, próbowała wycofać się z bezproblemowego zapewnienia przenoski łodzi dźwigiem.Wykonania wielu telefonów kosztowało sprowadzenie specjalnie dla nas sprzętu i przeniesienie bezpiecznie jachtu na drugą stronę, bo elektrownia chce zupełnie zamykać szlak i wycofać się z dźwigowania w okolicach października.
Trzecie miejsce to Warszawa – tu problem jest bardziej obiektywny, bo związany z awarią. Od dwóch miesięcy nie da się przepłynąć przez stolicę z powodu uszkodzenia kolektora z oczyszczalni ścieków „Czajka”. Rzekę grodzi most pontonowy, na którym ułożono awaryjny rurociąg dla ścieków. Most ten rozbierany jest każdorazowo przy wyższych stanach wody oraz podczas zimy przy zagrożeniu lodowym. Wtedy ścieki lecą bezpośrednio do rzeki i wraz z nimi można płynąć do Bałtyku. Nam ta możliwość umknęła dwa tygodnie temu, ale na pewno będzie jeszcze dużo okazji przez następne cztery lata, bo tyle ma trwać budowa nowego, sprawnego rurociągu. W tym momencie jedynym sposobem na pokonanie tej przeszkody jest wyciągnięcie łódki z wody i przewiezienie samochodem kilkudziesięciu km do pierwszego możliwego miejsca slipowania poniżej oczyszczalni ścieków.
W praktyce dość regularnie całą długość Wisły pokonują głównie kajaki. Ich lekkość sprawia, że główne problemy da się dosłownie obejść, czyli wyciągnąć kajak z wody i przenieść w inne miejsce. Jednostki takie jak jachty, barki czy galary potrzebują pomocy, żeby żeglować bezpiecznie i jest to jeden z czynników, który zniechęca ludzi do podróżowania po Królowej Polskich Rzek.
Pozdrawiamy, Szymon i Ania
Więcej informacji i relacje live z wyprawy na facebooku Szymon Kuczyński – Zew Oceanu