Autor 03:18 Żeglarstwo

Jezioro Nidzkie: atrakcje, najciekawsze miejsca, porty

Jezioro Nidzkie: Sowi Róg

Moja opowieść o Jeziorze Nidzkim zaczyna się w Karwicy. Pewnie dlatego, że dla mnie właśnie w Karwicy zaczyna się i Jezioro Nidzkie, i całe Mazury. Po raz pierwszy pojawiłem się tu w 1996 roku. Wtedy też pojawiła się tu moja łódka. I tak zostało. Może dlatego, że Karwica jest najbliższym Warszawy mazurskim portem? To niecałe 200 km, których pokonanie zajmuje nie więcej niż trzy godziny. A może dlatego, że to wyjątkowe miejsce.

Tekst i zdjęcia Mariusz Główka

PRZECZYTAJ TAKŻE Prosto z pokładu “Szamana”: co nowego na Mazurach?

Karwica przekształca się w osadę letniskową. Oprócz stałych mieszkańców jest tu coraz więcej właścicieli domów letniskowych i właścicieli jachtów rezydujących w Karwicy. Pamiętam, że podczas jednych z wyborów prezydenckich komisja wyborcza zarejestrowała ponad pięciuset głosujących spoza obwodu, głównie gości weekendowych.

W Karwicy jest port (wraz z polem biwakowym) o wdzięcznej nazwie „Pelagia” (N53 33,85’, E021 30,45’). To tu od 2005 roku stacjonuje „Szaman3”, a wcześniej przez lata cumował „Szaman II”. W samym porcie znajdziemy to co niezbędne: prąd i wodę na kei, slip, sanitariaty, miejsce zmywania naczyń, a także niewielki barek czynny latem. Tu można też naładować akumulator, nabić butlę gazem czy opróżnić toaletę chemiczną.

Jezioro Nidzkie: rezerwat przyrody i strefa ciszy

Co najważniejsze tu można znaleźć też ciszę i spokój. To jeden z tych mazurskich portów, gdzie można się wyspać, nie będąc niepokojonym imprezą do rana. Nie wspomnę ile wieczorów tu spędziłem delektując się ciszą i rozgwieżdżonym niebem nad głową, a czasem na pogawędce z sąsiadem. W tym miejscu warto przypomnieć, że Jezioro Nidzkie to rezerwat przyrody i zawiązana z tym strefa ciszy.

Przez ostatnie lata do Karwicy przyjeżdżam najczęściej w piątek późnym popołudniem, a nawet wieczorem. O ile jeszcze coś wieje, to zaraz po rozpakowaniu samochodu klaruję jacht i ruszam, nierzadko w ciemność. Jezioro Nidzkie jest niezwykle piękne nocą, a wieczorne żeglowanie po Nidzkim jest niepowtarzalne i niezapomniane. Czasami naprawdę trudno oprzeć się pokusie nocnego wyjścia z karwickiego portu i pożeglowania do przyjaciół gdzieś tam cumujących lub po prostu po to, by obudzić się rankiem gdzieś na kotwicy.

Keja w Karwicy

Jeśli wieje w miarę stabilnie, a ktoś zamierza na weekend wyjść poza Jezioro Nidzkie, to nawet jeśli wieczorem odcumujemy w Karwicy, mamy szansę jeszcze przed północą znaleźć się w Nidzie, już całkiem blisko Guzianki. Z Karwicy do drutów, czyli linii wysokiego napięcia w Nidzie jest ok. 12 km. Przy wietrze 2 – 3B potrzebujemy dwie, góra trzy godziny na wyjście ze strefy ciszy. Dalej już można użyć silnika, gdyby wiatr ucichł.

Czasami chce się wyjść z portu tylko po to, żeby noc spędzić na dziko. Wtedy wystarczy przejść nawet na pagajach na jeden z dwóch cypli wyznaczających granicę pomiędzy Zamordejami Wielkimi a Zatoką Karwicką (N53 33,98’, E021 31,25’), bo to ledwie 500 m. Można popłynąć nieco dalej na Duże Zamordeje bądź jeszcze dalej, na Zamordeje Małe.

Po drodze na prawym i na lewym brzegu Dużych Zamordejów mamy wiele miejsc, w których można spędzić spokojną noc. Jedynie w wakacje może być nieco głośniej w pobliżu pól namiotowych: Drapacza na prawym brzegu (N53 34,00’, E021 32,26’) i Bobrowej Bindugi (N53 34,47’, E021 31,10’) na lewym.

Jezioro Nidzkie:„Na Zamordejach zawsze wieje”

To takie nasze powiedzenie powtarzane z nadzieją, gdy przy słabym wietrze wracamy do Karwicy. Ale coś w tym jest, nawet podczas ciszy na Nidzkim, na Zamordejach woda się marszczy. A gdy naprawdę wieje, to na Zamordejach zawsze mocniej. Jeśli w Karwicy wiatromierz pokazuje 3B, to można być pewnym, że na Zamordejach będzie 5B i lepiej od razu, jeszcze przed wyjściem z portu, zarefować żagle.

Gdy w piątkowy wieczór wychodzę z Karwicy, rzadko cumuję na Dużych Zamordejach, wolę Zamordeje Małe. Z portu do końca Małych Zamordejów mamy ok. 6 km. Przy sprzyjającym wietrze to ledwie godzina żeglowania, czasami nawet mniej. Najczęściej idę aż do samego końca zatoki, tam gdzie nawet za dnia wydaje się, że nie ma sensu płynąć, bo dalej już same trzciny. Tymczasem jeśli popłyniemy naprawdę do końca to zdradzę, że na wschodnim brzegu, w trzcinach znajdziemy jeszcze trzy wygodne „dziuple” do cumowania. Nasze ulubione miejsce to przedostatnie. Kiedyś nazywaliśmy je „przy słupie”, z racji stojącego nieopodal słupa energetycznego linii niskiego napięcia. Ale od kilku lat linii już nie ma i nawet słupy zniknęły.

Jezioro Nidzkie: cumujemy na Zamordejach
Cumujemy na Zamordejach

Oczywiście te trzy „dziuple” to nie jedyne miejsca do cumowania na Małych Zamordejach. Jest ich tu więcej. Pierwsze widać na Półwyspie Zamordejskim, po prawej stronie tuż przy wejściu w zatokę, a kolejne nieco dalej, na lewym brzegu.

Na Małych Zamordejach są dwie niewielkie wyspy, obie niedostępne, z brzegami zarośniętymi trzciną. Jeśli pierwszą miniemy prawą burtą, to za chwilę na lewym brzegu zobaczymy skarpę z Harcerską Bindugą na górze (N53 34,48’, E021 34,53’). Kiedyś latem tętniła życiem, teraz zaglądają tam tylko „bywalcy”. Ale to lepiej dla nas, szukających tu spokoju.

Niezapomnianych wrażeń może dostarczyć Nidzkie jesienią, gdy trafimy na porę rykowisk. Wtedy z głębi puszczy słychać porykiwania samców jeleni rywalizujących o względy samic, czasem nawet przez kilka godzin.

Urok Małych Zamordejów mogą zepsuć tylko komary. Czasami latem wydaje się, że jest ich zdecydowanie więcej niż gdzie indziej. Jak trafimy na okres ich aktywności, to znaczy, że mamy pecha.

Małe Zamordeje mogą być rozgrzewką przed żeglugą do Jaśkowa, na sam koniec Nidzkiego. Wielu mazurskich żeglarzy nawet nie wie, że takie miejsce jak Jaśkowo w ogóle istnieje.

Ci którzy pierwszy raz przypływają w te okolice, zmęczeni forsowaniem Guzianki często w ogóle nie wchodzą na Nidzkie i kończą eksploracje południa WJM w Rucianym. Niektórzy płyną dalej, docierają do portu „Pod Dębem” i odhaczają Nidzkie jako już zaliczone miejsce. Dla kolejnych wyczynem zdaje się być osiągnięcie Karwicy, a tymczasem najbardziej urokliwa część jeziora jest jeszcze i dalej, zaczyna się dopiero za Zamordejami.

O tym doskonale wiedzą ci, którzy tu trzymają swe jachty w Karwicy, Krzyżach, „Pod Dębem” czy w Nidzie. To w pewnym sensie „miejscowi”. Dla bardzo wielu „obcych” żeglarzy ta najpiękniejsza część Jeziora Nidzkiego, to zupełnie nieznany, dziewiczy akwen. Zaprowadzę was tam, i to aż do Jaśkowa.

Jezioro Nidzkie: „na nieznanych wodach”

Po wyjściu z Małych Zamordejów, już za Półwyspem Zamordejskim odkładamy się w lewo, choć nie za wcześnie, bo niemal 100 metrów od półwyspu na północ i północny wschód (w kierunku Krzyży) rozciąga się solidna płycizna (N53 34,46’, E021 33,30’). Miejscami jest tylko 30 cm wody, więc lepiej ominąć ją szerokim łukiem, trzymając się nie bliżej niż 200 m od brzegu. Przez jakąś chwilę na prawym trawersie będziemy mieli ładny widok na Duże Zamordeje i Karwicę odległą o ponad 3 km, na samym końcu zatoki. Ale my płyniemy do Jaśkowa, więc mijamy Duże Zamordeje i wchodzimy w zdawałoby się niepozorną zatokę, o długości ok. 2 km.

Właściwie to nie dziwię się tym, którzy dochodząc do Zamordejów wolą skręcić w kierunku Karwicy niż płynąć prosto. Bo i po co prosto? Zamordeje wydają się ciekawsze niż jakiś tam niezbyt odległy koniec jeziora. Tymczasem to wcale nie koniec, z Zamordejów do Jaśkowa jest jeszcze ponad jedenaście kilometrów, i to najpiękniejszych na całym Nidzkim.

Płyniemy przez środek Puszczy Piskiej. Poza Bełdanami nigdzie tego nie doświadczymy na Mazurach, z tą jednak różnicą, że na Bełdanach przy burtach pędzą hurgocące motorówki i skutery wodne, a tu płyniemy w ciszy. Jedyne co słychać, to śpiew ptaków, plusk fal i szum wiatru.

O ile nie ma flauty, pokonujemy te 2 km dość szybko. Po drodze na obu brzegach można dostrzec kilka dogodnych miejsc do zacumowania. Kiedyś naszą ulubioną miejscówką był Zamordejski Cypel (N53 33,58’, E021 34,18’). Było to jedno z częściej wybieranych przez nas miejsc w czasach, gdy wiek moich synów był jednocyfrowy i stawaliśmy tam w dużej mierze dla nich. Płycizna od południowej strony Zamordejskiego Cypla to idealne miejsce na wielogodzinne zabawy w wodzie.

Po drugiej stronie cypla jest zdecydowanie głębiej i z kolei tam łatwiej cumować. Kiedyś na samym cyplu, pomiędzy drzewami była sympatyczna łączka, w sam raz do letniego leniuchowania. Była, bo już zarosła. Widać to miejsce jest teraz rzadziej wybierane przez żeglarzy, a kiedyś zdarzało się, że cumowaliśmy tu przez trzy kolejne noce z rzędu spędzając czas w atmosferze totalnej beztroski.

Jezioro Nidzkie: „Koński Cypel”

Po minięciu Zamordejskiego Cypla znów przez chwilę mamy wrażenie, że jezioro się kończy i ponownie jesteśmy w błędzie. Po chwili otwiera się przesmyk, którym przedostajemy się na kolejną część Nidzkiego. Jednak zanim wyjdziemy na szerszą wodę, mijamy lewą burtą „Koński Cypel” (N53 33,46’, E021 34,92’). Tej nazwy nie da się odnaleźć na mapach. Przez lata pływania po Nidzkim całkiem prywatnie tak go sobie nazwaliśmy. A to dlatego, bo przez wiele lat, niemal zawsze, można było zobaczyć pasącego się na cyplu konia.

Jezioro Nidzkie: Koński Cypel
“Koński Cypel”

Koń był bardzo spoufalony z żeglarzami. Jak poskubał trawy, to chodził od łódki do łódki i liczył na smakołyki. Gdy nie dostał, potrafił bardzo natarczywie domagać się czegoś dobrego, na przykład pajdy chleba. Zdarzało się, że próbował wchodzić do kokpitu. Któregoś razu koń był taki namolny, że nie było wyjścia, trzeba było odcumować i przestawić się na drugi brzeg przesmyku. Konia już nie widuję tam od lat, ale wciąż używamy nazwy „Koński Cypel”.

Od zachodniej strony cypla jest dość płytko, podobnie jak na Cyplu Zamordejskim. Czasem, zwłaszcza większą łódką, nieco trudniej zacumować, ale za to dzieci tu również mają dobre miejsce do zabaw w wodzie. Od wschodniej strony „Końskiego Cypla” jest głębiej i jeszcze mamy bonus – piękne słońce o poranku.

Po drugiej stronie przesmyku brzeg jest wysoki i miejscami stromy. Tu jest głęboko i bez problemu podejdzie każdy, nawet kilowy jacht.

Żeglowanie w przy „Końskim Cyplu” potrafi być ciekawe. Przy niektórych kierunkach wiatru, powstają różne odkrętki i nagle z ostrego bajdewindu robi się baksztag, bądź na odwrót. Nie ma wyjścia, w przesmyku trzeba uważnie patrzeć na wodę, unikać skracania drogi i lepiej nie wchodzić w cień cypla (względem wiatru).

Gdy „Koński Cypel” będzie już za nami, to przed dziobem będziemy mieli piękny widok na niemal 3 km otwartej wody z całkowicie zalesionymi brzegami. Na lewym łatwo dostrzec dach leśniczówki Czapla, a obok niej niewielką keję. Prawy brzeg jest niemal przez 2 km obrośnięty trzciną i niedostępny. W dodatku bliżej prawego brzegu, na wysokości leśniczówki, jest płycizna (N53 33,39’, E021 35,56’). Miejscami głębokość spada do 0,6 m i łatwo zahaczyć mieczem o dno.

Jezioro Nidzkie: Leśniczówka Czapla
Leśniczówka Czapla

Po prawie 2 km dochodzimy do bindugi Lasek (N53 32,76’, E021 36,44’) położonej na prawym brzegu. To najbardziej na południe wysunięta część Jeziora Nidzkiego. Za bindugą Lasek jezioro zakręca w kierunku północno-wschodnim.

Cumowanie przy samej bindudze jest jak najbardziej wskazane, bo możemy uzupełnić zapas wody z jednego z kilku ujęć. Kiedyś był tu sezonowy sklepik. Ale na noc popłynąłbym jeszcze 0,5 km dalej, na cypel znajdujący się na tym samym brzegu co binduga (N53 32,92’, E021 36,85’). To też jest jedno z naszych ulubionych miejsc. Kiedyś, gdy pod wieczór skończył się wiatr, szliśmy tu na pagajach ponad 2 km od Końskiego Cypla.

Cypel jest suchy, bo położony ok. 1,5 – 2 m ponad lustrem wody. Oprócz dobrych warunków do biwakowania, miejsce doskonale nadaje się do kąpieli, zwłaszcza dla dzieci, bo daleko w jezioro jest płytko. Dlatego przy podchodzeniu jachtem do brzegu, trzeba bardzo wcześnie podnieść miecz i płetwę sterową, a kotwicę rzucić na 40 – 50 metrowej linie, jak najdalej.

Gdy kąpiel się znudzi, można pomaszerować na bindugę Lasek i kopać piłkę albo pograć w siatkówkę. Mam związane z tym miejscem bardzo miłe wspomnienia, bo to właśnie tu zacząłem urlopowe poznawanie Puszczy Piskiej i Jeziora Nidzkiego.

Okolice Bindugi Lasek
Okolice Bindugi Lasek

Nieco dalej (ok. 800 m ) wciąż na tym samym brzegu jest inna binduga – Mały Lasek (N53 32,89’, E021 37,14’). Tam można zacumować jedynie do pomostu odchodzącego od brzegu, bo poza małym skrawkiem, brzeg jest zarośnięty trzciną.

Na drugim brzegu jeziora, niemal na przeciwko Bindugi Lasek jest inne dogodne miejsce do nocowania. To Sowi Róg (N53 33,19’, N021 36,24’).

Jezioro Nidzkie: wyższy poziom wtajemniczenia

Z Sowiego Rogu mamy już całkiem blisko do półwyspu Struga i kolejnego przesmyku (N53 33,21’, E021 38,51’). To właśnie za nim jest najrzadziej odwiedzana i najbardziej niedostępna część Jeziora Nidzkiego. Można rzec, że jeśli pokonamy ten przesmyk, to wchodzimy na kolejny, wyższy poziom nidzkiego wtajemniczenia. Często wymaga to wysiłku Jeśli wieje z północnego wschodu, to czeka nas solidna halsówka na coraz węższej wodzie. W końcu halsujemy na przestrzeni nie większej niż 4 – 5 długości jachtu.

Przesmyk przy półwyspu Struga nie raz zmusił mnie do intensywnego ćwiczenia zwrotów przez sztag, aż do osiągnięcia niemal absolutnej perfekcji. Na szczęście tu jest głęboko i przy zwrotach możemy niemal ocierać się o trzciny.

Gdy już pokonamy ów straszny przesmyk, przed dziobem otworzy się widok na nieznane. Właściwie to możemy czuć się Kolumbami, odkrywcami nowego świata, bo dotarliśmy tam, gdzie mało kto żegluje. Tu rzadko zdarza się spotkać inny jacht.

Nie muszę mówić, że ta część Nidzkiego jest piękna, ale dodatkowo to miejsce sprawia wrażenie zupełnego odludzia. Jedynie na prawym brzegu w odległości ok. 700 m od przesmyku zobaczymy niewielkie naturalne kąpielisko ze skrawkiem białego piachu (N53 33,30’, E021 39,30’). To Binduga Lipa, dość rzadko odwiedzana przez zmotoryzowanych turystów.

Po drugiej stronie, na lewym brzegu, niemal naprzeciw bindugi, jest jedyne miejsce, gdzie w tej części jeziora można stanąć na dziko. To Sowiróg (N53 33,36’, E021 98,93’). Jedynie tu (i przy bindudze Lipa) uda się podejść do brzegu bez obawy, że utkniemy w mule. Zmieszczą się tu ledwo dwa jachty.

Sowiróg otacza bezkresna puszcza. Wspaniałe miejsce dla tych, którzy chcą pobyć sami ze sobą. Jedyne odgłosy związane z cywilizacją pochodzą z drugiej strony jeziora, z lokalnej szosy przy Bindudze Lipa. Na szczęście ruch nie jest duży.

Pomiędzy Bindugą Lipa a Jaśkowem znajdują się dwie wyspy. Widać je już od przesmyku przy półwyspie Struga.

Warto powiedzieć o żegludze w tej części jeziora. Jest specyficzna, bo jezioro tu zarasta. Na dnie zalegają grube warstwy mułu, w niektórych miejscach muł wypełnia 3/4 przestrzeni pomiędzy lustrem wody a twardym dnem. W tej części jeziora nie należy zbliżać się do brzegu, bo miecz i płetwa sterowa będą orać muł. Łatwo to nie tylko zauważyć, ale … też poczuć. W kilwaterze pojawiają się wtedy bąbelki siarkowodoru.

Jezioro Nidzkie: Sowiróg
Sowiróg

Jezioro Nidzkie: kurs na Jaśkowo

Do Jaśkowa nie należy próbować iść najkrótszą drogą. Pomiędzy Bindugą Lipa a Jaśkowem znajdują się dwie wyspy. Widać je już od przesmyku przy półwyspie Struga. Najpierw należy kierować się na pierwszą wyspę, minąć ja prawą burtą, a następnie trzeba odłożyć się na drugą z wysp. Dopiero po minięciu również prawą burtą drugiej wyspy (na wysokości leśniczówki Turośl), możemy zmienić kurs na Jaśkowo, a dokładniej na ostatni przesmyk (N53 34,34’, E021 39,70’) przed Jaśkowem. Sam przesmyk pokonujemy blisko prawego brzegu. Pod lewym jest płycej.

Jeśli chcielibyśmy skrócić drogę i już za pierwszą wyspą poszlibyśmy wprost w kierunku Jaśkowa, to zaliczymy najpłytszą cześć tego fragmentu jeziora i utkniemy w mule.

Pomiędzy Sowimrogiem a przesmykiem przed Jaśkowem najłatwiej żeglować kursem pełnym, bądź półwiatrem, ale jeśli trzeba się halsować, to nie szerzej niż w pasie 100 m, mimo iż wydaje się, że miejsca jest w bród. Dwukrotnie zdarzyło mi się pójść za daleko i utknąć w mule bez możliwości zrobienia zwrotu. Wtedy wiatr spycha jacht w kierunku brzegu coraz głębiej w muł i sytuacja naprawdę staje się poważna. Nie ma innego wyjścia, należy jak najszybciej uruchomić silnik i wycofać się na wstecznym.

Wprawdzie to strefa ciszy, ale jeśli tu utkniemy, to i tak trzeba będzie wyciągać jacht przy pomocy łodzi ratowniczej, z jeszcze większym silnikiem. Po takiej przygodzie lepiej jak najszybciej (ale już na czystej wodzie), ponownie uruchomić silnik, po to aby przepłukać układ chłodzenia. Za pierwszym razem gdy tego nie zrobiłem, miałem przez pół sezonu kłopoty z silnikiem.

Tuż za ostatnim już przesmykiem znikają bąble siarkowodoru zza rufy, a wraz z nimi obawa, że utkniemy w mule. Robi się głęboko i czysto. Pokonując ten przesmyk osiągamy najwyższy stopień nidzkiego wtajemniczenia. Jaśkowo jest przed nami na wyciągnięcie ręki. To nagroda za wytrwałość dla tych, którzy nie zwątpili i do końca wierzyli, że się uda.

Możemy minąć plażę i przepłynąć jeszcze ostatni kilometr Jeziora Nidzkiego. Żeglujemy w głębokiej, czystej wodzie, niemal do ujścia Wiartelnicy (N53 34,78’, E021 40,33’). Niemal, bo na ostatnich kilkudziesięciu metrach jest płytko i trzeba zawracać.

W Jaśkowie można zostać na noc i stanąć przy polu namiotowym na północnym brzegu (N53 34,65’, E021 39,93’), albo zacumować naprzeciw, na drugim brzegu, na niewielkim cyplu w lesie (N53 34,50’, E021 39,96’). Jest też trzecie miejsce na zachodnim brzegu niewielkiej zatoki przed polem namiotowym (N53 34,65’, E021 39,66’).

Jeśli chcemy trochę cywilizacji albo musimy zrobić zakupy, lepiej wybrać pole namiotowe. Znajdziemy tu sanitariaty z prysznicami. Są też przyłącza 230V.

W środku tygodnia nie ma tu zbyt dużo ludzi nawet latem, jednakże w weekendy i to połączone z dodatkowymi dniami świątecznymi, potrafi być tłoczno, bo Jaśkowo jest jedną ze świątecznych baz wypadowych dla mieszkańców Pisza. Przy polu namiotowym wytyczono kąpielisko i w dni wolne nad wodę zjeżdża sporo osób.

W odległości ok. 400 m od pola jest niewielki i w dodatku jedyny sklepik w Jaśkowie, ale za to doskonale zaopatrzony. Kolejne sklepy znajdziemy w odległym o 2 km Wiartlu. Tam też jest kilka barów, poczta oraz kościół.

Hasło „płyniemy do Jaśkowa” jest jednym z naszych ulubionych zawołań. Jednakże nie zawsze uda się tam dotrzeć i czasami to „nasze” Jaśkowo wypada w okolicach bindugi Lasek, bądź jeszcze wcześniej. Wszystko zależy od wiatru. Jeśli wieje stabilnie na poziomie 2 – 3 B (wcale nie musi być mocniej), bez trudu da się do Jaśkowa dopłynąć i jeszcze wrócić. Właśnie przy takim stabilnym wietrze udało się jednego dnia pokonać trasę z portu „Pod Dębem” do Jaśkowa i jeszcze wieczorem ponownie wrócić do „Dęba”.

Jezioro Nidzkie: Krzyże

Rejsy do Jaśkowa są zawsze ciekawe, ale prawdę mówiąc, po wyjściu z Karwicy i pokonaniu Zamordejów dużo częściej idziemy w lewo w kierunku Nidy niż w prawo, w stronę Jaśkowa. Wtedy mamy po drodze Krzyże, Pranie i wreszcie Nidę.

Krzyże to wieś gdzie, podobnie jak do Karwicy, wielu ludzi przyjeżdża na wypoczynek. Tu wakacje spędzała m.in. Agnieszka Osiecka, i to właśnie w Krzyżach powstało wiele z jej znakomitych tekstów, m.in. znany wszystkim nostalgiczny przebój „Na całych jeziorach ty…”. Do Krzyży zawsze przyjeżdżało wielu artystów i twórców: Wojciech Młynarski, Olga Lipińska i inni, równie znani.

A dziś? Krzyże wciąż mają się dobrze, można rzec kwitną. Możemy zatrzymać się w porcie jachtowym, dobrze urządzonym i wyposażonym i doskonale widocznym od strony wody (N53 35,19’, E021 31,62’). Do dyspozycji żeglarzy jest kilka kei, sanitariaty, slip, barek i inne udogodnienia cywilizacyjne. Obok wyznaczono kąpielisko.

Z portu do wsi idzie się ledwie kilka minut. Tam w sezonie bez problemu zrobimy zakupy w jednym z dwóch sklepów albo smacznie zjemy w jednym z barów.

Jeśli do Krzyży płyniemy od strony Karwicy czy Jaśkowa, należy szeroko omijać Krzyżacki Róg, cypel po prawej stronie, będący granicą Wielkich Zamordejów. Na przedłużeniu cypla, nieco zakręcając w stronę Zamordejów, ciągnie się płycizna (N53 34,90’, E021 32,28’) i to prawie na 200 m od brzegu. Niewtajemniczeni regularnie ją zaliczają i czasem nawet mają problemy z zejściem na wodę. Miejscami jest tak płytko, że nie pomaga podniesienie miecza.

Kiedyś, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, to miejsce było oznakowane tyczką. Później tyczka zniknęła, za to pod linią energetyczną w Nidzie, tą od której zaczyna się Rezerwat Jeziora Nidzkiego, pojawił się znak z napisem „Koniec wód żeglownych”. Taki znak oznacza, że w tym miejscu kończy się administrowanie wód przez zarządcę, który aż do tego miejsca jest obowiązany dbać o właściwe oznakowanie nawigacyjne. Pojawienie się znaku „Koniec wód żeglownych” nie oznacza, że dalej nie wolno płynąć, jednak dalej każdy żegluje na własne ryzyko.

Najbardziej niedostępna część Jeziora Nidzkiego
Najbardziej niedostępna część Nidzkiego

Zatem płynąc od „drutów” w głąb Nidzkiego każdy ma szanse poczuć się jak Kolumb w drodze do Ameryki. On też nie miał oznakowania nawigacyjnego.

Jezioro Nidzkie: Leśniczówka Pranie

Opuszczamy Krzyże i ruszamy w kierunku Prania. Odcinek pomiędzy Krzyżami a Praniem, znam niemal na pamięć – tyle razy pokonywałem go za dnia i po zmroku. Po drodze, na wschodnim brzegu, są dwie bindugi, Łysa (N53 35,81’, E021 32,33’) bliżej Krzyży i Rybacza Buda (N53 36,54’, N021 31,30’) bliżej Prania. Przy obu łatwo zacumować, ale równie łatwo dojechać lądem, więc w sezonie zawsze stoją tam namioty i przyczepy kempingowe. Szczęśliwie nie są to tłumy.

Pomiędzy bindugami jest jeszcze inne miejsce do zacumowania, w dodatku niedostępne dla zmotoryzowanych. To spora łączka (N53 36,10’, E021 31,76’) z całkiem długą linią brzegową, z miejscami dla kilku jachtów, niekoniecznie stojących burta w burtę.

Cumowałem tu wiele razy i z tym miejscem kojarzą mi się różne, głównie sympatyczne wspomnienia. Czasami staliśmy tu zupełnie sami, a równie często w towarzystwie kilku jachtów. Gdy wiek chłopców zmieniał się z jednocyfrowego na dwucyfrowy, grywaliśmy tu w piłkę, leniuchowaliśmy, bo to też jedno z tych miejsc, gdzie można spędzić trzy noce z rzędu.

Nieco dalej, w kierunku Nidy, na zachodnim brzegu już prawie widać pomost przy leśniczówce Pranie (N53 36,64’, N021 30,21’). W Praniu nigdy nie nocowałem, bo i nie jest to miejsce na nocleg. Natomiast wielokrotnie odwiedzałem słynną leśniczówkę, w której mieszkał i tworzył Konstanty Ildefons Gałczyński. W leśniczówce urządzono muzeum jego imienia, w którym zgromadzono pamiątki związane z życiem poety, a także rękopisy, archiwalne egzemplarze gazet, w których pisywał, książki i rysunki.

Leśniczówka Pranie
Leśniczówka Pranie

W leśniczówce byłem wiele razy i zawsze zdawało mi się, że już znam ją na pamięć. Ale gdy w kolejnym sezonie nadarza się okazja, żeby komuś ją pokazać, i w kolejnym znów, i… za każdym razem coś nowego odkrywałem, coś czego nie dostrzegałem wcześniej. Urocze miejsce, nadal wypełnione po brzegi poezją mistrza.

Przed samą leśniczówką jest niewielka scena i kilka prostych, zbitych z desek ławek. Latem organizowane są tu koncerty, w których bierze udział wielu wspaniałych artystów. Lubię to miejsce i co jakiś czas z przyjemnością wpadam do mistrza Ildefonsa.

Jezioro Nidzkie: „Pod Dębem”

Z Prania widać już ośrodek i port „Pod Dębem”. Wcześniej, na lewym brzegu, w odległości niecałego kilometra od Prania można zacumować i stanąć na noc przy Zielonej Bindudze (N53 37,13’, E021 30,02’). To spora polana porośnięta gęstą trawą i rzeczywiście zielona. Latem i tu pojawiają się namioty i przyczepy kempingowe.

Jeśli wolimy bardziej kameralne miejsce, lepiej wybrać drugi brzeg. Tam linia brzegowa kręci i znajdziemy kilka zatoczek z wieloma miejscami. Właściwie wszystkie są godne polecenia. W dodatku możemy być pewni, że nikt tu nie dojedzie samochodem.

Stąd już jest naprawdę blisko do portu „Pod Dębem”. Po drodze jeszcze mijamy wyspę Czapla. Jest niedostępna, otoczona trzcinami ze wszystkich stron. Z trzech stron wyspy są też wypłycenia, o które można zaczepić mieczem. Jedynie od północnej strony nie ma niespodzianek.

„Pod Dębem” (N53 37,85’, E021 31,66’) znajdziemy niemal wszystko, co żeglarzowi jest potrzebne. To jeden z najlepiej wyposażonych portów nad Jeziorem Nidzkim. Cumujemy przy solidnych kejach z muringami. Na każdej z nich znajdziemy przyłącza energetyczne i ujęcia wody. W porcie jest slip i dźwig do podnoszenia jachtów. Tu możemy dokonać naprawy jachtu czy silnika i kupić w sklepie żeglarskim wszystko co potrzebne do łódki. Stąd też można wyczarterować jacht by ruszyć na jeziora i poznawać Mazury.

Nazwa portu wzięła się od pomnika przyrody, kilkuwiekowego rozłożystego dębu, stojącego na terenie ośrodka. Mimo, że pień drzewa o średnicy ponad dwóch metrów robi wrażenie, to niektórzy odpływają stąd nie zauważając słynnego dębu.

Oprócz infrastruktury typowo żeglarskiej w ośrodku jest niemal wszystko co kojarzy się z wypoczynkiem. Jest pensjonat oraz restauracja serwująca pyszne jedzenie. Jest tu też niewielkie pole namiotowe i kąpielisko. Niestety w letnie weekendy bywa tu tłoczno i gwarno.

„Pod Dębem” rezyduje wielu moich przyjaciół i może właśnie dlatego w piątkowe wieczory dość często płynę tu z Karwicy. Czasem tylko po to, aby się spotkać i już w piątek miło rozpocząć weekend, a czasem mamy w planach wspólnie popłynąć poza Nidzkie, do Okartowa na Śniardwy, na J. Kaczerajno, a nawet do Rynu.

Od „drutów” czyli linii energetycznej przewieszonej w poprzek jeziora w Nidzie, w kierunku Rucianego nie ma już strefy ciszy. Można używać silników spalinowych i niestety czasem je słychać. Ale to i tak nic w porównaniu do wyścigów skuterów i motorówek po Bełdanach.

Samo przejście pod „drutami” dla świeżej załogi potrafi być emocjonujące, zwłaszcza jeśli wcześniej zostanie nieco „podgrzana” atmosfera. Linia zwisa nad wodą na wysokości 13 m (w najniższym miejscu). Top masztu „Szamana3” jest na wysokości 10,5 m nad lustrem wody, zatem przechodzimy całkowicie bezpieczne i to nawet środkiem, gdzie jest najniżej. Tym niemniej wszyscy, którzy po raz pierwszy tu żeglują, uważnie wpatrują się w top masztu zbliżającego się do „drutów”. Wydaje się, że za chwilę…. Później widać ulgę na ich twarzach, gdy „druty” zostają z tyłu.

Jezioro Nidzkie: wychodzimy ze strefy ciszy

Po minięciu drutów mamy przed sobą pięć wysp, z których największa to Królewski Ostrów. Jeśli nic was nie goni, zaraz za linią i za Leśniczówką Skonał warto skręcić w prawo i minąć lewą burtą, Królewski Ostrów i kolejną wyspę. Popłyniemy tędy aż do Kowalika Piskiego, wzdłuż wschodniego, ładniejszego brzegu, który jest nadal w granicach rezerwatu Jeziora Nidzkiego. Jedynie wody jeziora nie są już zaliczane do rezerwatu. Po drodze do Kowalika mijamy ostatnią z nidzkich bindug – Wysoką (N53 37,66’, E021 37,72’).

Jezioro Nidzkie: poza strefą ciszy
Poza strefą ciszy

Większość jachtów wychodzących ze strefy ciszy z rezerwatu J. Nidzkiego żegluje w kierunku Rucianego najkrótszą drogą, mijając prawą burtą Królewski Ostrów i pozostałe wyspy, tak jak prowadzi szlak żeglowny wytyczony bojami. Po minięciu Królewskiego Ostrowu, na zachodnim brzegu zobaczymy wyjście rzeczki Nidki z jeziora. Nidka w sposób naturalny łączy Nidzkie z Bełdanami wpadając do Zatoki Wygryńskiej. Ale dla żeglugi stworzono krótsze połączenie obu jezior – to doskonale znana Śluza Guzianka.

Na prawym brzegu Nidki zobaczymy na skarpie ośrodek PTTK (N53 38,26’, E021 32,67’). Na dole, wzdłuż brzegu zatoki, z której wypływa Nidka, ciągnie się keja, przy której można zacumować. W porcie i ośrodku również znajdziemy wszelkie cywilizacyjne udogodnienia, właściwie będące standardem: prysznice, wodę i prąd, bar, slip. Stąd jest najbliżej do Nidy, gdzie do dyspozycji jest prawie wszystko, sklepy, bary, poczta, bank i bankomat.

Przed nami ostatni przesmyk, a za nim ostatni kilometr Jeziora Nidzkiego. Po prawej stronie mijamy cypel (N53 38,40’, E021 33,23’) przy Kowaliku Piskim. Na drugim brzegu, na wprost cypla na wysokiej skarpie rozlokował się ośrodek „Wodnik”. U podnóża skarpy zobaczymy kameralny port z keją i hangarem nad samą wodą. To miejsce łatwo poznać po długich schodach prowadzących z wysokiej skarpy aż na sam dół, do lustra wody.

W przesmyku przy Kowaliku Piskim wiatr potrafi być zupełnie nieprzewidywalny. Kręci w przedziwny sposób, niektórzy twierdzą, że złośliwie. Czasami płyniemy od ostrego bajdewindu do baksztagu, mimo iż łódka nie zmieniła kursu nawet o stopień. Te niespodziewane zmiany wiatru to efekt ruchu powietrza pomiędzy wysokim brzegiem od strony „Wodnika” i ścianą lasu po przeciwnej stronie, od Kowalika Piskiego. Tu zawsze będą odbicia wiatru, z jednej bądź z drugiej strony.

Z przesmyku widać już wejście (N53 38,63’, E021 34,04’) do Kanału Nidzkiego, krótkiego, bo zaledwie 170 metrowego. Wejścia do kanału nie sposób nie zauważyć, stoją tam boje szlakowe, zielona i czerwona.

Jezioro Nidzkie: przy wejściu do kanału…

…po lewej stronie można zrobić zakupy w miejscowym gospodarstwie rybackim. Jeśli będziemy tam w godzinach porannych, to mamy szansę na kupno świeżej rybki, w sam raz na obiad. Po prawej od wejścia, widać keje kilku pensjonatów. Można przy nich stanąć, choć jeszcze kilka lat temu pomosty straszyły napisami „Cumowanie zabronione”.

Zanim wejdziemy w Kanał Nidzki, trzeba położyć maszt, bo nad kanałem przewieszono linię energetyczną i dwa mosty, kolejowy i drogowy. Wielu żeglarzy już przed przesmykiem przy Kowaliku Piskim uruchamia silnik, zrzuca żagle i na ostatnim kilometrze jeziora pracuje przy maszcie. Wtedy mają sporo czasu na wszystkie czynność związane z kładzeniem masztu, a przy okazji uniezależniają się od loterii wiatrowej w samym przesmyku.

Po wizycie w Jaśkowie, dotarliśmy do drugiego końca Jeziora Nidzkiego, dla mnie najpiękniejszego z mazurskich jezior. Za Kanałem Nidzkim zaczyna się jezioro Guzianka, a później, za śluzą, Bełdany i… całe Mazury.

(Visited 6 139 times, 1 visits today)
Tagi: , , , , , Last modified: 13 sierpnia, 2021

Partnerzy serwisu

Zamknij